z czym może kojarzyć się Malbork? Pewnie z zamkiem Zakonu Krzyżackiego, zbrojnym ramieniem Papieża i Cesarza I Rzeszy?. Może jednak z filmem śp. Aleksandra Forda? Może z dzielnym Jurandem ze Spychowa, który dla swojej córki oddał życie, bo trudno nazwać to inaczej? Rubasznym Maćkiem? Zbyszkiem, co to dla kobiety poświęcić gotów był siebie? Może ze słynnymi mieczami wbitymi w ziemię? Może z bitwą pod Grunwaldem, w której polski oręż zapisał się na zawsze w historii? Czy też może z Jogajłą Olgierdowiczem, znanym szerzej potomnym, jako Władysław, ledwo co ochrzczonym poganinem na użytek tronu królem, który stworzył potęgę Państwa, którego nikt nie chciał widzieć na mapie świata, jednocześnie mistrzem intrygi? Może też z biskupem Mikołajem Kurowskim co to mawiał, że twój wróg jest naszym przyjacielem; subtelnym prowokatorem? A może jednak z mistrzem Jarosławem spod Kozienic? Czy też można kojarzyć, królewskich szpiegów spod Kurzętnika, bez których głowa rycerzy spadłaby jeszcze przed bitwa?
Z czym można to ten okres burz i naporów kojarzyć? Pewnie ze wszystkim po trochu, zaś co ważne jest tu wiele absurdalnych przekłamań wyniesionych ze szkoły i celowej narracji ku pokrzepieniu serc, a to, co najważniejsze, nie jest widoczne dla oczu. Prawda jest taka, że król Władysław posiadał wszystkie karty w ręku i rozgrywał, nie, nie rozegrał, ale rozgrywał partię doskonale. Miał przed sobą szulera, genialnego wizjonera, cichego, ale wyszkolonego; miał przed sobą człowieka, który zaplanował i założył plan już dwa wieki wcześniej budując imperium, Hermanna von Salza.
Przewidział tenże polityk, ze rozpasanie i samozadowolenie polskiej szlachty w długim czasie spowoduje upadek Państwa, że wojna nie jest li tylko działaniem stricte militarnym w sensie machania mieczem. On wiedział dlaczego upadł Rzym podbity przez stado Alaryka i świat doprowadził się do anarchii ciemnych wieków średniowiecza. To długoterminowy plan na budowę potęgi, która przetrwa wieki. Nie pomylił się, siła rozpędu istnieliśmy jeszcze kolejne dwa wieki. Pogarda kroczy przed upadkiem, próżność daje wartość dodaną, ale w nadmiarze czyni spustoszenie.
I o to właśnie chodzi, że trzeba solidnie zaplanować działania, nie przyjmować za koniec świata porażek, czy upadków, albo zwycięstwa, które to wcale nimi nie są. Najważniejsze jest to, żeby się podnieść, rozumieć i zrozumieć przyczyny, uznać błędy, jako wpisane w człowieczeństwo i własne istnienie. Nie poddać się i walczyć o to, co się kocha, traktuje, jako najważniejsze.
Dla mnie Malbork, to skojarzenie spełnienia marzeń i próśb do Pana Boga, wielkie zwycięstwo światła nad ciemnością, radości nad smutkiem, wypełnienie potrzeby życia. To dla mnie na zawsze pozostanie w głowie jako cud. Cud, który będę pielęgnował dopóki wystarczy sił.
Pracowałem dużo jeżdząc po kraju, byłem w Malborku. Wcale nie miałem sentymentów do tego miasta, tak wypadło. Był 2012 rok, początek. Wchodząc do domu zastałem ciszę, brakowało tylko chorałów gregoriańskich. Byłem przerażony, żona siedziała na krawędzi wanny, płakała, łzy jej ciekły niczym z kranu. Kompletnie nie wiedziałem co się stało, do paniki wiele nie brakowało.
Pokazała mi próbę ciążową....Płakaliśmy razem. Dziś nawet wiem, kiedy jak i gdzie Nataleczka pojawiła się pod jej sercem. Niedługo skończy 6 lat. To jest sens mojego życia. Malbork....
Każdy ma swoje Westerplatte, a ja mam swój też Malbork